Jej, tu Sebastian.
Nie wiem kiedy minęły prawie 3 lata od ostatniego mojego postu. Jednak chciałbym wrócić. Może nie jest to najlepszy pomysł w klasie maturalnej. XD
Jednak może ktoś z was ma jakieś namiary na Ewelinę? Nie wiem jak się z nią skontaktować po tak długim czasie. Pomożecie?
Sebastian
PS. Zapraszam na mojego nowego bloga http://opactwoswsebastiana.blogspot.com/
Dzienniki Jacka Frosta
czwartek, 7 kwietnia 2016
piątek, 21 lutego 2014
Opowiadanie podesłane przez Klaudię ^-^
Dziś mija rok od założenia bloga ^^ Dawno nic nie wrzucaliśmy,ale postaramy się wkrótce coś napisać.Dziękuję za to,że jeszcze ktoś odwiedza tego bloga :)
Opowiadanie napisane przez Klaudie
Dochodziło popołudnie, dziś mija pół roku od pokonania Mroka. Zbliżała się Wigilia więc nie mieliśmy okazji spotkać się ze strażnikami. Postanowiłem odwiedzić Jamiego i Sophie. Gdy już zbliżałem się do ich domu, zobaczyłem jakiś wysoki cień ale gdy odwróciłem głowę już go tam nie było. Uznałem że mi się przywidziało i poszedłem dalej. Rodzeństwo rzucało się śnieżkami, więc bez dłuższego zastanawiania się ulepiłem śnieżkę i rzuciłem prosto w Jamiego. Odwrócił się ze zdziwieniem i rozglądając się powiedział:
-Jack? Wróciłeś!?
-A jak myślisz? -Roześmiałem się i stanąłem za chłopcem. Jamie odwrócił się i żucił na mnie z wielkim uściskiem i zawołał Sophie.
-W końcu wróciłeś, strasznie miło Cię znowu widzieć!
-Tak dawno się nie widzieliśmy, widzę że wyrosłeś, co słychać u Sop... -Nie dokończyłem słowa, nagle za moimi plecami rozległ się cichutki dziecięcy głosik:
-Jack, przyprowadziłeś Zajączka? -Sophie od czasu pokonania mroka nie widziała się z kangurem -,- a pamiętam że byli ze sobą zżyci tak jak ja i Jamie.
-Nie, nie przyszedł ze mną kan...-zająknąłem się - Zająć, ale na pewno następnym razem przyjdzie.
Zapewniłem, po naszej krótkiej rozmowie dzieci zaproponowały wielką bitwę na śnieżki! Chociaż czas zabawy nie trwał długo.
-Dzieci, do domu bo się ściemnia! -Prze okno wołała ich mama.
-Zaraz mamo! Jack, kiedy znowu się zobaczymy? Wiem że masz obowiązki jako strażnik, ale strasznie za tobą tęskniliśmy. -Żalił mi się Jamie, poczułem się bardziej im potrzebny niż mi się wcześniej wydawało. Bardzo dużo zawdzięczam tej dwójce w końcu, to dzięki nim dzieci we mnie wierzą. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. Dotychczas nie odczuwałem bycia strażnikiem w ten sposób. Po raz pierwszy poczułem się tak ważny, Jamie jest dla mnie jak najbliższa rodzina i nie wiem co by ze mną było gdyby nie on. Może w ogóle nie zostałbym strażnikiem, może dzieci by we mnie nie wierzyły, może nadal byłbym tylko niewidoczny i zapomniany?
-Postaram się niedługo wpaść, zbliża się Wigilia i mamy ze Strażnikami trochę więcej roboty. Musimy trochę pomóc Mikołajowi.
-Jamie, choć już! -Ponownie dzieci zostały wołane.
-Do zobaczenia Jack -Powiedział Jamie trochę zawiedziony.
-Żegnajcie, w krótce się zobaczymy -Odparłem i postanowiłem na chwilę polecieć nad staw. Po kilku minutach drogi byłem już nad stawem i nagle usłyszałem jakieś dziwne szelesty wiatru i zobaczyłem wysoki cień. Nie był to mrok, ale jeden z jego koszmarów szybko się z nim rozprawiłem ale nagle pojawiły się dwa nowe. Nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi, może to i dobrze ale zauważyłem jak lecą w stronę oceanu i postanowiłem ich śledzić. Cicho odlatując za mrocznymi snami jedyne co usłyszałem to cichy głos:
-To jeszcze nie koniec Jack, trzymaj się ode mnie z dala...
Pierwsze co pomyślałem to, że mi się przesłyszało ale nie zwracałem na to uwagi i dalej śledziłem cienie. Zdziwiło mnie jednak że po chwili jeden z nich zniknął. Nie przejąłem się tym gdyż byłem ciekawy gdzie zaprowadzi mnie drugi. Zbliżałem się w stronę nie znanych mi wysp i nagle zanim się obejrzałem coś uderzyło mnie wgłowę i tracąc przytomność powoli spadałem w stronę plaży. Nie wiedziałem co się ze mną dzieję ani co będzie dalej. Jedyne co słyszałem to cicho dzwoniący piasek...
Opowiadanie napisane przez Klaudie
Dochodziło popołudnie, dziś mija pół roku od pokonania Mroka. Zbliżała się Wigilia więc nie mieliśmy okazji spotkać się ze strażnikami. Postanowiłem odwiedzić Jamiego i Sophie. Gdy już zbliżałem się do ich domu, zobaczyłem jakiś wysoki cień ale gdy odwróciłem głowę już go tam nie było. Uznałem że mi się przywidziało i poszedłem dalej. Rodzeństwo rzucało się śnieżkami, więc bez dłuższego zastanawiania się ulepiłem śnieżkę i rzuciłem prosto w Jamiego. Odwrócił się ze zdziwieniem i rozglądając się powiedział:
-Jack? Wróciłeś!?
-A jak myślisz? -Roześmiałem się i stanąłem za chłopcem. Jamie odwrócił się i żucił na mnie z wielkim uściskiem i zawołał Sophie.
-W końcu wróciłeś, strasznie miło Cię znowu widzieć!
-Tak dawno się nie widzieliśmy, widzę że wyrosłeś, co słychać u Sop... -Nie dokończyłem słowa, nagle za moimi plecami rozległ się cichutki dziecięcy głosik:
-Jack, przyprowadziłeś Zajączka? -Sophie od czasu pokonania mroka nie widziała się z kangurem -,- a pamiętam że byli ze sobą zżyci tak jak ja i Jamie.
-Nie, nie przyszedł ze mną kan...-zająknąłem się - Zająć, ale na pewno następnym razem przyjdzie.
Zapewniłem, po naszej krótkiej rozmowie dzieci zaproponowały wielką bitwę na śnieżki! Chociaż czas zabawy nie trwał długo.
-Dzieci, do domu bo się ściemnia! -Prze okno wołała ich mama.
-Zaraz mamo! Jack, kiedy znowu się zobaczymy? Wiem że masz obowiązki jako strażnik, ale strasznie za tobą tęskniliśmy. -Żalił mi się Jamie, poczułem się bardziej im potrzebny niż mi się wcześniej wydawało. Bardzo dużo zawdzięczam tej dwójce w końcu, to dzięki nim dzieci we mnie wierzą. Nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. Dotychczas nie odczuwałem bycia strażnikiem w ten sposób. Po raz pierwszy poczułem się tak ważny, Jamie jest dla mnie jak najbliższa rodzina i nie wiem co by ze mną było gdyby nie on. Może w ogóle nie zostałbym strażnikiem, może dzieci by we mnie nie wierzyły, może nadal byłbym tylko niewidoczny i zapomniany?
-Postaram się niedługo wpaść, zbliża się Wigilia i mamy ze Strażnikami trochę więcej roboty. Musimy trochę pomóc Mikołajowi.
-Jamie, choć już! -Ponownie dzieci zostały wołane.
-Do zobaczenia Jack -Powiedział Jamie trochę zawiedziony.
-Żegnajcie, w krótce się zobaczymy -Odparłem i postanowiłem na chwilę polecieć nad staw. Po kilku minutach drogi byłem już nad stawem i nagle usłyszałem jakieś dziwne szelesty wiatru i zobaczyłem wysoki cień. Nie był to mrok, ale jeden z jego koszmarów szybko się z nim rozprawiłem ale nagle pojawiły się dwa nowe. Nie zwróciły na mnie najmniejszej uwagi, może to i dobrze ale zauważyłem jak lecą w stronę oceanu i postanowiłem ich śledzić. Cicho odlatując za mrocznymi snami jedyne co usłyszałem to cichy głos:
-To jeszcze nie koniec Jack, trzymaj się ode mnie z dala...
Pierwsze co pomyślałem to, że mi się przesłyszało ale nie zwracałem na to uwagi i dalej śledziłem cienie. Zdziwiło mnie jednak że po chwili jeden z nich zniknął. Nie przejąłem się tym gdyż byłem ciekawy gdzie zaprowadzi mnie drugi. Zbliżałem się w stronę nie znanych mi wysp i nagle zanim się obejrzałem coś uderzyło mnie wgłowę i tracąc przytomność powoli spadałem w stronę plaży. Nie wiedziałem co się ze mną dzieję ani co będzie dalej. Jedyne co słyszałem to cicho dzwoniący piasek...
sobota, 14 września 2013
Chwilowa zawiecha T-T
Przepraszam,że "wyłączyłam" się z bloga na dość długi czas.Nie będę Was tu zamulać dlaczego i w ogóle,więc przejdźmy do rzeczy.
Zawieszam bloga na 100% na tydzień,a co dalej to się jeszcze zobaczy.Wolałam poinformować o tym czytelników,ponieważ we wakacje tego nie zrobiłam :(
Zapisałam się znowu na wymianę uczniowską w mojej szkole i nie będzie mnie przez tydzień.Dziś wieczorem wyjeżdżam.Nie mam zielonego pojęcia czy będę miała internet,a tym bardziej czas.Nie chcę też zwalać obowiązków na Sebastiana,który dotychczas wszystkim się zajmował.Zrobił na tym blogu bardzo dużo,a przecież on też ma własne zajęcia.
Przepraszam.Po powrocie postaram się napisać notkę z informacją co dalej.
Zawieszam bloga na 100% na tydzień,a co dalej to się jeszcze zobaczy.Wolałam poinformować o tym czytelników,ponieważ we wakacje tego nie zrobiłam :(
Zapisałam się znowu na wymianę uczniowską w mojej szkole i nie będzie mnie przez tydzień.Dziś wieczorem wyjeżdżam.Nie mam zielonego pojęcia czy będę miała internet,a tym bardziej czas.Nie chcę też zwalać obowiązków na Sebastiana,który dotychczas wszystkim się zajmował.Zrobił na tym blogu bardzo dużo,a przecież on też ma własne zajęcia.
Przepraszam.Po powrocie postaram się napisać notkę z informacją co dalej.
~Say(Smilee)-Ewelina
piątek, 13 września 2013
Ciąg dalszy poprzedniej kartki
Cóż kolejna krótka kartka... Chyba mieszkanki Parnasu mnie opuściły, bo jakoś brak mi weny. Może za jakiś czas znów wbiję się w rytm. :)
-Musimy wykształcić u ciebie wolę, świadomość oraz coś co nazywam wiedzą osobistą, czyli musisz poznać siebie, to kim jesteś, kim byłeś, a także kim będziesz.-gderał Augustinus.
-Chodzi ci o to jaki chcę mieć zawód?-zapytał nie do końca rozumiejąc Lucas.
-Nie. Widzisz nasz mózg wie więcej niż nam się wydaje. Zna on fragmenty naszej przyszłości, za ich pomocą możemy zrozumieć naszą osobowość, jak się zachowamy w danej sytuacji.
-Czyli nie mamy wolnej woli?
-Mamy ją, z każdą naszą decyzją to co nas czeka może ulec zmianie, dlatego nie wystarczy raz zajrzeć w siebie. Autorefleksja musi trwać cały czas.-wyjaśniał Strażnik.
-Nie rozumiem...-przyznał chłopak.
-Nie szkodzi, mi pojęcie tego zajęło dobre 3 wieki.-uśmiechnął się na te słowa.-Normalnie na każde z nich poświęciłbym przynajmniej 2 lata, ale mamy tylko kilka dni, tak więc kurs przyśpieszony.
-A co to dla mnie oznacza?-zaniepokoił się lekko uczeń.
-Nic strasznego... Po prostu wrzucę cię na głęboką wodę.-powiedział to takim tonem, jakby nigdy nic.-Bene, wolę wyćwiczymy poprzez post całkowity, świadomość przez odpowiednie ćwiczenia, a wiedzę pokarzę ci na końcu.
-Post?
-No wiesz, zero jedzenia i picia przez te dni... a na trzeci dołączy do tego zapach tychże rzeczy.
-To chyba zakrawa na sadyzm...
-Możliwe, ale inaczej woli się nie zbuduje.
-Musimy wykształcić u ciebie wolę, świadomość oraz coś co nazywam wiedzą osobistą, czyli musisz poznać siebie, to kim jesteś, kim byłeś, a także kim będziesz.-gderał Augustinus.
-Chodzi ci o to jaki chcę mieć zawód?-zapytał nie do końca rozumiejąc Lucas.
-Nie. Widzisz nasz mózg wie więcej niż nam się wydaje. Zna on fragmenty naszej przyszłości, za ich pomocą możemy zrozumieć naszą osobowość, jak się zachowamy w danej sytuacji.
-Czyli nie mamy wolnej woli?
-Mamy ją, z każdą naszą decyzją to co nas czeka może ulec zmianie, dlatego nie wystarczy raz zajrzeć w siebie. Autorefleksja musi trwać cały czas.-wyjaśniał Strażnik.
-Nie rozumiem...-przyznał chłopak.
-Nie szkodzi, mi pojęcie tego zajęło dobre 3 wieki.-uśmiechnął się na te słowa.-Normalnie na każde z nich poświęciłbym przynajmniej 2 lata, ale mamy tylko kilka dni, tak więc kurs przyśpieszony.
-A co to dla mnie oznacza?-zaniepokoił się lekko uczeń.
-Nic strasznego... Po prostu wrzucę cię na głęboką wodę.-powiedział to takim tonem, jakby nigdy nic.-Bene, wolę wyćwiczymy poprzez post całkowity, świadomość przez odpowiednie ćwiczenia, a wiedzę pokarzę ci na końcu.
-Post?
-No wiesz, zero jedzenia i picia przez te dni... a na trzeci dołączy do tego zapach tychże rzeczy.
-To chyba zakrawa na sadyzm...
-Możliwe, ale inaczej woli się nie zbuduje.
piątek, 6 września 2013
Bardzo krótka kartka.
Może późno, ale jeszcze piątek. XD
Jutrzenka rozbłysła pierwszymi promieniami i w tym momencie świetlisty prostokąt ukształtował się w powietrzu. Augustinus wyszedł z niego i spojrzał na chłopaka siedzącego na schodach.
-Jaka jest twoja decyzja?-zapytał.
-Ehhh... Prawdopodobnie postradałem rozum, zgadzam się.-odparł tamten, a Strażnik się uśmiechnął i go objął.
-Witaj wśród sług Księżyca.-rzekł i dodał.-A teraz szkolenie. Chodźmy do mojego domu, mamy mało czasu.
-A gdzie ty mieszkasz?
-Na Syberii, nie martw się Bramą jest to kilka sekund... Tylko się mocno trzymaj, nie chciałbym żebyś zmienił się w kupkę prochu.
-Wiesz, może ja jednak tu zostanę...
-Idziemy.-zakomenderował i otworzył przejście, podniósł Lucasa siłą woli i wszedł do tunelu między materią. Po chwili znaleźli się na zaśnieżonej polanie.
-Super!-wykrzyknął, mając na myśli nietypowy środek transportu.
-Zgodzę się, ale jest dość niebezpieczny, dlatego rzadko z niego korzystałem, ale czasy się zmieniły.-odparł i poszedł w kierunku domu, zapraszając go gestem. Młodzian ruszył za nim. Stanęli w salonie, Augustinus odwrócił się i spojrzał gościowi w oczy.
-Naukę czas zacząć.-powiedział.
Jutrzenka rozbłysła pierwszymi promieniami i w tym momencie świetlisty prostokąt ukształtował się w powietrzu. Augustinus wyszedł z niego i spojrzał na chłopaka siedzącego na schodach.
-Jaka jest twoja decyzja?-zapytał.
-Ehhh... Prawdopodobnie postradałem rozum, zgadzam się.-odparł tamten, a Strażnik się uśmiechnął i go objął.
-Witaj wśród sług Księżyca.-rzekł i dodał.-A teraz szkolenie. Chodźmy do mojego domu, mamy mało czasu.
-A gdzie ty mieszkasz?
-Na Syberii, nie martw się Bramą jest to kilka sekund... Tylko się mocno trzymaj, nie chciałbym żebyś zmienił się w kupkę prochu.
-Wiesz, może ja jednak tu zostanę...
-Idziemy.-zakomenderował i otworzył przejście, podniósł Lucasa siłą woli i wszedł do tunelu między materią. Po chwili znaleźli się na zaśnieżonej polanie.
-Super!-wykrzyknął, mając na myśli nietypowy środek transportu.
-Zgodzę się, ale jest dość niebezpieczny, dlatego rzadko z niego korzystałem, ale czasy się zmieniły.-odparł i poszedł w kierunku domu, zapraszając go gestem. Młodzian ruszył za nim. Stanęli w salonie, Augustinus odwrócił się i spojrzał gościowi w oczy.
-Naukę czas zacząć.-powiedział.
Ciąg dalszy nastąpi
PS: Tak, wiem, że bardzo krótko, ale myślałem, że będę miał mniej obowiązków w szkole i się wyrobię do normalnej długości, ale słowo humanisty, że w przyszły piątek będzie już normalna. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. :)
niedziela, 1 września 2013
Przepraszamy
Następna kartka na 1000% zostanie dodana w najbliższy piątek (tj. 06.09.2013), czyli zgodnie z tradycją bloga. Przepraszamy za to, że przez pewien okres czasu nie dawaliśmy zbytnio oznak życia, mieliśmy pewnie...hmmm...trudności. Jednak jest już wszystko dobrze i zapraszamy na ciąg dalszy historii. :)
Sebastian
Sebastian
wtorek, 9 lipca 2013
12 kartka oraz kartka z dziennika Augustinusa
Witajcie, może wśród Was, Drodzy Czytelnicy, znajdzie się ktoś z takom wiedzą. Czy zjawisko, które opisałem w poprzedniej kartce (koniunkcja siedmiu planet połączona z pierścieniowym zaćmieniem Słońca) jest możliwe?
Co prawda pisałem, że kartka zostanie dodana w piątek, ale przez to, że są wakacje i mam trochę więcej czasu już dzisiaj umożliwię wam czytanie kolejnych przygód Jacka Frosta & company, gratae lectiunculae :)
Co prawda pisałem, że kartka zostanie dodana w piątek, ale przez to, że są wakacje i mam trochę więcej czasu już dzisiaj umożliwię wam czytanie kolejnych przygód Jacka Frosta & company, gratae lectiunculae :)
+Kartka z dziennika Augustinusa+
Otworzyłem bramę i ruszyłem do Lucasa. Możliwe, że Terra ma trochę racji mówiąc o moim instynkcie opiekuńczym...ale będę zaprzeczać, choćby było to widać gołym okiem. Cóż, swoją godność trzeba zachować, przecież nie przyznam się, że robię się sentymentalny na starość.
Po wyjściu z przejścia między materią, znalazłem się na jakieś ulicy.
-Dziwne...-powiedziałem sam do siebie.-Powinienem wylądować w jego domu.-zastanawiałem się nad tym, kiedy usłyszałem głośne okrzyki dochodzące zza krzaków, które były za moimi plecami. Uniosłem się nad ziemię i już wiedziałem dlaczego "brama" mnie tu przyprowadziła...Za roślinami znajdowało się boiska do piłki nożnej, a jednym z grających był Lucas. Z tego co mogłem rozpoznać był to albo trening, albo grali dla zabawy. Mało znam się na sportach, za moich czasów nie było o nich traktatów...Właśnie zabrzmiałem jak mój dziadek, cóż starzeję się. Ale wracając do Lucasa. Właśnie strzelił "gola" (chyba tak to się nazywa...w każdym razie, trafił piłką do tego prostokąta z siatką), kiedy lądowałem na widowni. Krzyknął z radości i przybił piątkę z chłopakiem, który był w jego drużynie. Patrzyłem jak grają przez jakieś dziesięć minut, po czym jakiś mężczyzna zawołał.
-Ok chłopaki, koniec gry. Nie mogę was samych zostawić, a muszę już iść.
-Dobrze trenerze.-zawołali chórem i zaczęli schodzić z boiska, poszedłem za nimi, ponieważ Lucas zniknął mi z oczu. Znalazłem się pod drzwiami szatni i usłyszałem o czym rozmawiali.
-Ej Lucas, podobno byłeś w tym starym szpitalu dla czubków, to prawda?
-Tak, byłem, założyłem się z kolegami.
-Słyszałem, że zemdlałeś ze strachu!-zaśmiał się ktoś inny.
-Uderzyłem się w głowę.
-I mamy w to uwierzyć? Może jeszcze powiesz, że widziałeś jakieś duchy?-zapytał żartowniś. Szatnia zatrzęsła się od śmiechu, Lucas stał niewzruszony i nie przejmował się zbytnio nimi.
Teraz przyznaję, trochę mnie poniosło, ale no co poradzić na mój instynkt opiekuńczy? Otóż postanowiłem pokazać mądralom co to są duchy, a na tym się znam. Czekałem przed drzwiami, aż w końcu wyszedł z nich Lucas, nie zdejmując niewidzialności, powiedziałem mu, żeby zaczekał tu przez chwilę, potem do niego przyjdę. Reszta już poszła. Wzniosłem się na ziemię, tak by było mnie widać na tle księżyca. Z pomocą przyszła mi pogoda, wiał lekki wiatr, a niebo było trochę zachmurzone.
-TE ACCIO, PHANTASMA INCANTATUS, VENI IN NENIA MEA!!!-zawołałem w przestrzeń głosem, który nazywam "głosem wyroczni". Polega on na tym, że mówi się echem, tak by brzmiało to jakby wydobywało się z innego świata. Zawsze działa. Również tym razem, jeden z nich wskazał mnie palcem. Mi pozostało jeszcze zaintonowanie pieśni, nosi tytuł "Nenia", co w tłumaczeniu z łaciny znaczy "pieśń żałobna"...Nie do końca logiczne, ale cóż mogę na to. A brzmi ona tak:
Niech otworzą się wrota prastare
I niech wypuszczą czarną mare!
Wzywam cię z zamierzchłej przeszłości,
Do tej oto naszej teraźniejszości!
Niech wzbudzą się gromy na niebie,
Bo oto ja przywołuję ciebie!
Boreaszu dmij wiatrem z północy!
To wszystko z mojej woli i mocy!
Niech zabrzmi dzwon żałobny!
Niech zatrzęsie się kamień nagrobny!
Kiedy przebrzmiały ostatnie słowa, jakieś 50 metrów od nich pojawiły się "Wrota", wyglądają prawie tak samo jak moja "Brama", ale one są czarne. Nie mogłem się doczekać kogo przysyłają mi zaświaty, po chwili już wiedziałem. "Idealnie" pomyślałem. Z atramentowego prostokąta wyłonił się Jeździec Bez Głowy. Niebo zasnuły ciężkie, ciemne chmury, a w oddali dały się słyszeć grzmoty. Zerwał się porywisty i zimny wiatr. Jeden z chłopaków odwrócił się i przyznam, że tak piskliwego krzyku jeszcze nie słyszałem. Teraz odwrócili się wszyscy. W tej samej chwili Jeździec z płonącą dynią zamiast głowy ruszył galopem. Coś mi mówi, że gdyby zmierzyć prędkość i czas to pobili wszelkie rekordy świata. Machnąłem ręką i wszystko wróciło do normy. Już miałem iść do Lucasa gdy usłyszałem głos.
-Augustinusie!
-Tak Księżycu?-powiedziałem najbardziej niewinnym głosem jaki mogłem z siebie wydobyć.
-Co to miało znaczyć?
-Co?
-To co zrobiłeś przed chwilą? Czyżbyś nie znał swoich obowiązków?
-A toooo, przecież je wypełniałem.
-Niby jak?
-Mam ludziom doradzać i ich uczyć.
-Wiem, przecież sam ci to przykazałem.
-No i właśnie ich nauczyłem, że z duchów się nie żartuje.
-Zdajesz sobie sprawę jak to określają ludzie? To się nazywa sofistyka.
-Przesadzasz. Przyznaj, że cel osiągnąłem.
-Pamiętaj tylko, że cel nie uświęca środków. A teraz idź do tego chłopaka. Co ja mam z tobą zrobić...
-Sam mnie wybrałeś.-zakończyłem i poleciałem do Lucasa. Stał przy szatniach i czekał na mnie.
-Co to były za krzyki?-zapytał zdziwiony.
-Do jutra usłyszysz co się stało jakieś 10 razy.
-Skoro tak mówisz...A tak w ogóle, co cię tu sprowadza? Mówiłeś, że spotkamy się za tydzień.
-Wiem, ale pojawiły się nowe okoliczności. Musimy porozmawiać, chodź wyjaśnię ci w drodze do twojego domu.
-To coś bardzo ważnego?-zadał pytanie gdy wyszliśmy z boiska.
-Tak, pamiętasz jak w "Asylum" podrapał się wilkołak?
-Tak, trudno o czymś takim zapomnieć...
-Przez to, że cię podrapał, za kilka dni zamienisz się w wilkołaka, kiedy cię ostatnio odprowadzałem, powiedziałem ci, że dam ci eliksir, który to uniemożliwi.
-Tak pamiętam.
-Lecz teraz jesteś mam potrzebny jako wilkołak...
-"Nam"?
-Strażnikom.
-Może w końcu mi wszystko wyjaśnisz?
-Nie starczy nam drogi, chodzi o jedno pytanie, czy zgadzasz się nam pomóc? Nam-Strażnikom i całemu światu.
-I żeby wam pomóc muszę zmienić się w krwiożerczą bestię?
-Tak. Ale postaram się zrobić wszystko by instynkt wilka nie zapanował nad twoją ludzką świadomością.
Zapadła cisza, Lucas miał zamyśloną minę.
-...A mogę dostać czas by się zastanowić?
-Oczywiście, jednak nie mamy go dużo. Przybędę jutro wraz z brzaskiem by usłyszeć twoją decyzję. Dobrze?
-Ok. To do jutra.
-Do jutra.-pożegnałem się i poczekałem, aż wejdzie do domu. Potem otworzyłem bramę i ruszyłem do mojego domostwa.
+Kartka z dziennika Jacka+
Ja i Sayuri czekaliśmy w salonie, przedtem oglądaliśmy dom, ale nie różnił się zbytnio od innych...Chociaż ilość zgromadzonych tu książek była imponująca. Rozmawialiśmy o niczym i wpadł nam do głowy pewien pomysł, jedynym pomieszczeniem, którego nie zobaczyliśmy, była sypialnio-gabinet Augustinusa. Postanowiliśmy z nudów tam zajrzeć, już mieliśmy otworzyć drzwi, kiedy za nami wyrósł, jak spod ziemi, pan domu.
-Ekhm, co wy robicie?
-Eeeee, nic.-odpowiedzieliśmy jednocześnie.
-Widzę, że kusi was mój pokój. Tylko jak niby zamierzaliście do otworzyć?-zapytał z uśmiechem. Rzeczywiście drzwi były zamknięte. Augustinus zaśmiał się, po czym nacisnął klamkę i wszedł. Popatrzałem na Sayuri, miała tak samo głupią minę jak ja. Strażnik po chwili wyszedł z naręczem różnych rzeczy, między innymi: butelkami, słojami oraz zwojami.
-Pierwsza zasada tego domu, tylko ja wchodzę do tego pokoju. Chodźcie, czas przygotować miksturę.
-Czyli Lucas się zgodził?-zapytała dziewczyna.
-Jeszcze nie, ale eliksir robi się długo więc zaczniemy teraz.
Zeszliśmy z pietra i weszliśmy do kuchni, Augustinus położył wszystkie rzeczy na stole, a potem podszedł do szafek i wyciągnął wielki kocioł.
-Trzeba będzie przygotować go na dworze...Jack przynieś drewien, są za domem, a ty Sayuri chodź za mną.
Poszedłem po drewno, gdy wróciłem kocioł był zawieszony na patyku, który był umieszczony w rozdwojeniach dwóch innych patyków w kształcie litery "Y". Położyłem szczapy pod kotłem, a Augustinus nalał do niego wody z pobliskiego strumienia.
-Bene, teraz możesz zapalić drewno.-zwrócił się do dziewczyny, a ona wyciągnęła ręce przed siebie i nagle drewienka zapłonęły jasnym ogniem.
-Nieźle.
-Dziękuję.-uśmiechnęła się.
-To nie koniec, trzeba przynieść stół z kuchni.
-Ten wielki dębowy?-zapytałem.
-A widziałeś jakiś inny? Nie martw się nie jest taki ciężki.-zapewnił mnie, ale jakoś mu nie wierzyłem. Poszliśmy do kuchni i ruszyłem w stronę stołu by go podnieść.
-Co ty robisz?-zapytał mnie Augustinus.
-Mamy go przenieść, co nie?
-Ale nie tak, stołem ja się zajmę, wy weźmiecie te rzeczy.-wskazał na blat. Po czym wyciągnął ręce przed siebie i stół się podniósł.
-Ok, rozumiem, że telekinezą podniosłeś stół, ale jak chcesz go stąd wynieść? Drzwi są za wąskie, nawet jakbyś chciał to obrócić...-zastanawiałem się.
-Porta!-zawołał, a świetlisty prostokąt pojawił się przed nim, wszedł do niego razem ze stołem.
-Aha, tak to chciałeś zrobić...-powiedziałem w przestrzeń i dostałem kuksańca od Sayuri.
-Nie gap się w przestrzeń, tylko bierz te słoje.-zaśmiała się. Musieliśmy iść 4 razy by wszystko pozanosić. Ile można mieć słoików i butelek w domu?
-Bene, wszystko jest, możemy zaczynać.-powiedział gdy skończyliśmy. Przez następne dwie godziny podawaliśmy mu słoiki i butelki, kroiliśmy zioła, proszkowaliśmy minerały i wiele innych rzeczy, aż zdarzył się mały wypadek.
-Jack podaj mi ten słoik ze rubinową wstążką.
-Ok.-odpowiedziałem i podszedłem do stołu...Obok siebie stały dwa słoiki z czerwonymi wstążkami, w moim mniemaniu rubinowy to czerwony więc wziąłem pierwszy lepszy. Po czym podałem go Augustinusowi, a on wsypał garść zawartości do kotła i oddał mi słój. Ciecz nagle przestała bulgotać i tak jakby zastygła, Strażnik pochylił się nad nią, a po chwili wyprostował się z niepewną miną.
-Pokaż mi ten słoik...-więc podałem mu znowu ten sam.- To jest szkarłatny, nie rubinowy kolor...
-A to jakaś różnica?
-Właśnie próbuje sobie przypomnieć...Co ja dałem do tego słoika?-zrobił zamyśloną minę, a po chwili jego oczy szeroko się rozwarły.-NA ZIEMIĘ, JUŻ!!!-chwycił mnie i pociągnął. Gdy dotknąłem ziemi, usłyszałem huk, jakby z 10 dział wystrzeliło jednocześnie i ogromna, jaśniejąca bryła ognia poleciała w niebo.
-Jeśli się nie mylę leci w kierunku Czelabińska...Może nikt nie zauważy?-zastanawiał się na głos Augustinus.-Dobrze, jeszcze raz od nowa, ale następnym razem jak nie będziesz wiedział co masz przynieść to zapytaj się.
-Dobrze.-zrobiłem skruszoną minę.-Myślisz, że nikt nie zauważy tej komety?
-Zobaczymy, ale nie czas teraz na to. Pociachaj mandragorę, a ja przyniosę wodę, Sayuri, rozpalisz na nowo ogień?
Znów to samo, po trzech godzinach Augustinus dołożył drewien i zwrócił się do Sługi Elementów.
-Teraz będę potrzebować bardzo ważnych rzeczy, potrafisz wytworzyć pierwiastki żywiołów?
-Tak, ale nie zawsze mi wychodzą.
-Spróbuj.
-Co to jest pierwiastek żywiołu?-zapytałem.
-To skumulowane energie ognia, wody, ziemi i powietrza. Przyjmują postać kulistych kamieni.-wyjaśnił mi Strażnik.-Bene, postaraj się.-powiedział do dziewczyny. Ona usiadła po turecku i ułożyła dłonie w kulę. Zaczęła coś mruczeć i kiwać się. Po chwili wokół niej pojawiła się połyskująca aura, raz niebieska, innym razem zielona, to przechodząc w czerwoną i srebrzystą. Augustinus mieszał w kotle.
-Trochę jej to zajmie, usiądź.-usiadłem na stole, krzesła w pobliżu nie było.
-Czy Terra miała rację?-zadałem dręczące mnie pytanie.
-Względem czego?
-Twojego instynktu opiekuńczego.-doprecyzowałem i zauważyłem, że Strażnik mocniej zacisnął dłonie na warząchwi.
-Ma, czy nie ma...To nieważne.
-A dlaczego nie daje ci z tym spokoju, wydawało mi się, że żyjecie w pokoju.
-Dlatego, że brała moją stronę podczas kłótni z Tempusem? Jest inteligentną kobietą, przyznaję, ale nie może mi wybaczyć jednej rzeczy.
-Czego?
-Jakieś 500 lat temu przyszła do mnie z jedną dziewczyną, Caterine More, jeśli dobrze pamiętam. Była jej śmiertelną potomkinią.
-Śmiertelną potomkinią?
-Widzisz, w czasach, które ludzie nazwali starożytnymi, nieliczni żyjący wtedy Strażnicy oraz Neutralni i ci których ci drudzy powołali, cieszyli się ogromnym szacunkiem ludzi. Wręcz oddawano im cześć równą bogom. Stąd wzięła swój początek mitologia grecka i rzymska...Niektórzy z nich mieli potomków wśród ludzi. Między innymi Terra, nazywano ich herosami...A ci herosi mieli swoich potomków, a oni swoich potomków et cetera, całe drzewa genealogiczne. Później, gdy nastał kres tego narcystycznego kadzenia sobie, Strażnicy i Neutralni opiekowali się nimi, choć niektórych spotkał dość przykry los...na przykład Ludwik XVI.
-Ludwik XVI był potomkiem któregoś z Neutralnych?
-Dokładnie jego przodkiem był Chronos...ogólnie rzecz biorąc, duża część szlachty i monarchów miała w sobie krew takich jak my. Ale wracając do Cateriny. Terra chciała, żebym ją również wziął pod skrzydła i przekazał moją wiedzę, mądrość i tak dalej. Nie zgodziłem się.
-Dlaczego?
-Nie czułem od niej tego co czułem u innych. Nie nadawała się. Terra obraziła się śmiertelnie i od tego czasu rozpowiada, że mam instynkt opiekuńczy...Przyznaję, moich uczniów poznaję w dość obciążających mnie sytuacjach, ale nic na to nie poradzę.-wzruszył ramionami.
-A co stało się z tą dziewczyną?
-Z Cateriną? Wydaje mi się, że wyszła za jakiegoś magnata i wiodła dostatnie życie na dworze szlacheckim. Przepuściła pół majątku męża na uczty...
-Tego chłopaka też chcesz uczynić uczniem?-zapytałem, a on przestał mieszać w kotle i zapatrzył się w jakiś punkt na horyzoncie...Zamyślił się.
-Czego ja chcę to jedno, lecz on jeszcze musi się zgodzić...Ale wiedz jedno, nie bez przyczyny szukam ludzi, którym mogę przekazać to co umiem i wiem.
-Co przez to rozumiesz?
-Widzisz Strażnik, który jest uosobieniem mądrości...-chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu Sayuri.
-Udało mi się wytworzyć pierwiastki!
-Bardzo dobrze, daj mi je trzeba je wrzucić w odpowiedniej kolejności. Ogień-Woda-Ziemia-Powietrze. A teraz musimy mieszać i czekać, aż rozpuszczą się w miksturze.
-Augustinusie, chciałeś coś powiedzieć.
-Nieważne Jack, nieważne...-powiedział do mnie, ale wydawało się, że myślami jest gdzieś indziej. Mieszał machinalnie miksturę, a ona migotała srebrzystym blaskiem.-Słońce wejdzie na nieboskłon za godzinę...Powinniśmy zdążyć przed brzaskiem.
Pierwiastki rozłożyły się po 40 minutach. Przez następne 20 minut eliksir gotował się by odparować jak najwięcej wody. W końcu z całego kotła zostały 2 litry cieczy. Augustinus przelał je do przyciemnianej butelki i schował do swojego pokoju.
-Musi ostygnąć, a tam jest bezpieczna.-wyjaśnił.-Teraz czas udać się do Lucasa, wy idźcie na Olimp. Jeśli nie przybędę do godziny, znaczyć to będzie, że chłopak się zgodził i go szkolę.
-A co my mamy robić w czasie, gdy on będzie pobierać nauki?-zapytała Sayuri.
-Czekajcie i wypełniajcie swoje zadania, ale nigdy nie wychodźcie w pojedynkę. A teraz, do zobaczenia, najpóźniej za tydzień.-powiedział i zniknął w bramie. Nam pozostało tylko lecieć na Olimp. Ostatnio dość dziwnie się zachowuje...
-Ludwik XVI był potomkiem któregoś z Neutralnych?
-Dokładnie jego przodkiem był Chronos...ogólnie rzecz biorąc, duża część szlachty i monarchów miała w sobie krew takich jak my. Ale wracając do Cateriny. Terra chciała, żebym ją również wziął pod skrzydła i przekazał moją wiedzę, mądrość i tak dalej. Nie zgodziłem się.
-Dlaczego?
-Nie czułem od niej tego co czułem u innych. Nie nadawała się. Terra obraziła się śmiertelnie i od tego czasu rozpowiada, że mam instynkt opiekuńczy...Przyznaję, moich uczniów poznaję w dość obciążających mnie sytuacjach, ale nic na to nie poradzę.-wzruszył ramionami.
-A co stało się z tą dziewczyną?
-Z Cateriną? Wydaje mi się, że wyszła za jakiegoś magnata i wiodła dostatnie życie na dworze szlacheckim. Przepuściła pół majątku męża na uczty...
-Tego chłopaka też chcesz uczynić uczniem?-zapytałem, a on przestał mieszać w kotle i zapatrzył się w jakiś punkt na horyzoncie...Zamyślił się.
-Czego ja chcę to jedno, lecz on jeszcze musi się zgodzić...Ale wiedz jedno, nie bez przyczyny szukam ludzi, którym mogę przekazać to co umiem i wiem.
-Co przez to rozumiesz?
-Widzisz Strażnik, który jest uosobieniem mądrości...-chciał coś powiedzieć, ale przerwała mu Sayuri.
-Udało mi się wytworzyć pierwiastki!
-Bardzo dobrze, daj mi je trzeba je wrzucić w odpowiedniej kolejności. Ogień-Woda-Ziemia-Powietrze. A teraz musimy mieszać i czekać, aż rozpuszczą się w miksturze.
-Augustinusie, chciałeś coś powiedzieć.
-Nieważne Jack, nieważne...-powiedział do mnie, ale wydawało się, że myślami jest gdzieś indziej. Mieszał machinalnie miksturę, a ona migotała srebrzystym blaskiem.-Słońce wejdzie na nieboskłon za godzinę...Powinniśmy zdążyć przed brzaskiem.
Pierwiastki rozłożyły się po 40 minutach. Przez następne 20 minut eliksir gotował się by odparować jak najwięcej wody. W końcu z całego kotła zostały 2 litry cieczy. Augustinus przelał je do przyciemnianej butelki i schował do swojego pokoju.
-Musi ostygnąć, a tam jest bezpieczna.-wyjaśnił.-Teraz czas udać się do Lucasa, wy idźcie na Olimp. Jeśli nie przybędę do godziny, znaczyć to będzie, że chłopak się zgodził i go szkolę.
-A co my mamy robić w czasie, gdy on będzie pobierać nauki?-zapytała Sayuri.
-Czekajcie i wypełniajcie swoje zadania, ale nigdy nie wychodźcie w pojedynkę. A teraz, do zobaczenia, najpóźniej za tydzień.-powiedział i zniknął w bramie. Nam pozostało tylko lecieć na Olimp. Ostatnio dość dziwnie się zachowuje...
Subskrybuj:
Posty (Atom)